poniedziałek, 17 października 2016

Małe dziecko, duży las.

 Lasy są duże. Dzieci są małe.
 W lasach mieszkają dzikie zwierzęta, które chcą zjeść małe dzieci. Wilki. Lisy. Dziki. Tak, one wszystkie chcą upolować bobasa.
 Małej Annie jednak bardzo podobało się w dużym lesie. Pachniało inaczej niż w domu, chłodny wiatr całował jej zaróżowione policzki, a ptaszki raz po raz przelatywały tuż nad nią lub skakały z gałązki na gałązkę. Nawet nie zauważyła, że obserwując rudą wiewiórkę, oddala się od matki, która z pasją oddawała się poszukiwaniu grzybów. Dziewczynka ślepo ruszyła za rudym stworzonkiem, ciągnąc za sobą pluszowego pieska, Chrupka, który był jej jedynym towarzyszem zabaw. W chwilę była już daleko, i stąpając nieuważnie po miękkiej, wilgotnej ściółce, wywróciła się gwałtownie. Jeden ruch wystarczył, żeby sturlała się w głąb wąwozu, tysiące lat temu wyrzeźbionego przez lądolód. Anna zaczęła się trochę martwić. Las był duży - ona mała. A w dodatku góra, z której się sturlała, niesamowicie strona. Z perspektywy małej dziewczynki, był to problem nie do pokonania. Postanowiła więc ruszyć wąwozem, ścieżką, którą widziała niedaleko. Ściskając pluszankę, ruszyła przed siebie.
 Wydawało się jej, że minęły już godzin jej wędrówki,, gdy usłyszała ludzki głos. Ruszyła szybciej, w nadziei, że to matka: ale to nie był kobiecy głos. Mimo wszystko, dziewczynka postanowiła poprosić mężczyznę, którego sylwetka majaczyła w oddali, o pomoc. 
- Co taka laleczka robi sama w lesie, huh? - Zawołał ciemnowłosy i ciemnooki pan, a Anna zatrzymała się w pół kroku, widząc, że ten bawi się dużym, ostrym nożem. 
- Nie jestem sama. - Odpowiedziała, mocno przytulając Chrupka. - Moja mama już idzie.
- Tak? - Mężczyzna zapalił papierosa i powoli ruszył w jej kierunku. - A mi się zdaje, że jesteś małą kłamczuszką. Wiesz, co dzieci dostają za kłamanie? Kary.
 Coś w głowie Anny szepnęło, że ma natychmiast uciekać. Tak też zrobiła. Odwróciła się i zaczęła biec, najszybciej jak potrafiła, gubiąc przy tym ukochaną przytulankę. Biegła, aż straciła dech i potknęła się o wystający korzeń i upadła, zdzierając sobie skórę z kolana. Słyszała za sobą kroki obcego mężczyzny  i już miała zerwać się do biegu, gdy coś ją minęło. Długie, patykowate stworzenie, jakby człowiek z gumy, którego rozciągnięto: w eleganckich półbutach uwalonych ziemią, pasiastym garniturze i meloniku na czubku łysek głowy. Nie wiedziała, czego boi się bardziej: obcego mężczyzny, czy dziwnej, leśnej kreatury.
 Mężczyzna natomiast zamarł. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy wysoka istota złapała go cienkimi palcami za gardło: wydał z siebie cichy pisk, a potem... Potem eksplodował. W pył. Rozpadł się. Jakby był niczym.
 Anna nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Istota nawet na nią nie spojrzała: pochyliła się, sięgając coś z zimnej ściółki. Dopiero wtedy do niej podeszła.
 Nie miał twarzy. Jego głowa była bezkształtną, białą plamą, a jednak wydawało się jej, że się uśmiecha. Podał jej Chrupka, a potem złapał za rękę i pomógł wstać. Miał suche, ciepłe dłonie. Pochylił się i szepnął jej coś do ucha - szepnął, nie posiadając nawet ust. I odszedł. 
- Anna?! - Rozpaczliwy krzyk jej matki rozległ się blisko.
- Tu jestem! - Odkrzyknęła dziewczynka. Niedługo później znalazła się w ramionach matki, która przerażona szukała jej od godziny. Gdy wracały, jeszcze raz obejrzała się za siebie, w nadziei, że zobaczy pana z lasu: był tam, we mgle. Pomachał jej na pożegnanie długimi palcami.
 Anna się uśmiechnęła, ale przypomniała sobie jego słowa, których nie rozumiała.
- Mamo... Co to znaczy, że prawdziwymi potworami są tylko ludzie?

2 komentarze: