Tak naprawdę można się przyzwyczaić. Gdy tylko wyczuwa moją obecność, puka. Puka i skrobie o szkło, czeka na moją reakcję, czeka aż na nią spojrzę, aż będzie mogła posłać mi martwy, zimny uśmiech. Złapała mnie tak raz. Teraz zaczęła jeszcze mówić.
- Tęsknimy za tobą. Proszę cię, przyjdź do nas. Wszyscy bardzo tęsknimy
Zamknij się, kurwa, zamknij się.
Zajmuję się dalej swoimi sprawami, ale ona nie przestaje. Puka coraz mocniej. W końcu zaczyna walić pięścią o szkło, jest coraz głośniejsza, hałas rozsadza mi głowę i muszę wyjść, muszę odetchnąć, bo przecież mam tyle pracy, nie mam czasu na migreny.
Ale ona ma dostęp do każdego pomieszczenia, prawie nigdzie mnie nie opuszcza.
- Pozwól nam. Tęsknimy. Ty też tęsknisz. - Gdy się uspokaja, jej głos robi się słodki, kuszący. Słyszę go jak przez mgłę: powierzchnia go odrobinę zagłusza. Zamykam oczy, bo widzę jej zniekształconą twarz: kiedyś była pięknością. - Tęsknisz. Wiem, że tęsknisz, słyszę to, wiem że tam ci źle. Wpuść nas.
Wzdycham tylko w odpowiedzi.
- Wpuść mnie! - Wrzeszczy, znów z całej siły uderzając o szkło. Rozchylam zasłonę i spoglądam prosto na nią.
- Nie wpuszczę cię. - Odpowiadam, widząc w jakim jest stanie. Na jej twarzy pojawia się grymas. - Nigdy więcej cię w siebie nie wpuszczę.
Zasuwam zasłonę. Jest gruba, z czarnego aksamitu.
Prababka zawsze powtarzała, żeby zasłaniać lustra, gdy ktoś w domu umiera. Głupie zabobony.
Cóż, miała rację.
Cóż, miała rację.
Pech chciał, że mieszkaliśmy w posiadłości, w której luster było więcej niż domowników.
Prababka trochę się zmieniła od czasu zgonu.
Prababka trochę się zmieniła od czasu zgonu.
Nigdy więcej jej w siebie nie wpuszczę. Prędzej potłukę wszystkie te pierdolone lustra, w których siedzi.